15 października 2018 21:02 | Aktualności
Stulecie odzyskania niepodległości przez Polskę stało się dla naszej szkoły okazją, by ruszyć na Kresy i uczcić tę rocznicę. Gdzie bardziej niż tam, we Lwowie, Olesku, Podhorcach i innych miejscach, my, mieszkający tak blisko wschodniej granicy ,moglibyśmy to uczynić?
Wyruszyliśmy o piątej rano z Chorkówki, aby po około dwóch godzinach dotrzeć na przejście graniczne w Krościenku. Odprawa przebiegła spokojnie i w miarę szybko. Uczestnikom przypomniane zostały zasady bezpiecznego korzystania ze smartfonów tak, aby rodzice po wszystkim nie zbankrutowali:)
Pamiętaliśmy również, aby przesunąć zegarki godzinę do przodu, zgodnie z czasem ukraińskim.
Droga do Lwowa prowadziła przez Sambor. Tak sobie patrzyliśmy: inna jakość dróg, inne „klimaty” mijanych miejscowości, jakby w Polsce 30 lat temu…
Ale oto Lwów. Trochę się zmienił w ostatnich latach, jest ładniej, mimo że jest tam jeszcze wiele pracy do wykonania. Jedziemy ulicą Gródecką, od zachodniej strony, od Gródka Jagiellońskiego. To tutaj w 1939 roku Polacy zatrzymali niemiecki rajd, który miał podstępnie opanować miasto. Słynna lwowska kostka bazaltowa, czarna, po której jedziemy, jest równiutka. Kiedyś był tu istny „poligon”. Przejeżdżamy obok Dworca Głównego, Kościoła św. Elżbiety, stałego cyrku lwowskiego, mijamy więzienie w dawnym klasztorze Brygidek, piękną Operę Lwowską, aby ulicą Podwale, obok Arsenału, wjechać na Łyczakowską. Zdążamy na cmentarz…
Kto będąc we Lwowie nie chodził po nekropolii łyczakowskiej, ten tak naprawdę Lwowa nie widział. Konopnicka, Zapolska, Grottger, Banach, Ordon, Powstańcy Listopadowi, Styczniowi, profesorowie, artyści, kupcy, aktorzy, biskupi… Tu spoczywa 6 wieków historii Lwowa. Palimy znicze, na płycie Orląt kładziemy wieniec. I jeszcze modlitwa.
Teraz wzgórze Wysokiego Zamku. Tam kiedyś Polacy usypali kopiec Unii Lubelskiej. Stoi dalej, tylko inaczej się nazywa. Rozciąga się stąd wspaniała panorama miasta. A wszystko w scenerii złotej jesieni. Jest ciepło, słonecznie, wystarczają krótkie rękawy.
Następnie udaliśmy się na obiad do polskiej restauracji niedaleko rynku. Nie, nie, wcale nie podano barszczu ukraińskiego, zjemy go następnego dnia w Samborze. Był klasyczny pyszny polski rosół.
Przed zwiedzaniem Starówki, jedziemy do hotelu Lviv, który znajduje się zaledwie 3 minuty pieszo od Opery Lwowskiej. A później dalsze zwiedzanie. Nadchodzi zmierzch, zapalają się uliczne światła. Zachwycamy się urokami wieczornego Lwowa.
Tak mija 11 października, pierwszy dzień wycieczki. Nocleg. Gdyby mury hotelu usta miały...Wszyscy prawie od razu poszli spać:). Jak to zawsze na wycieczkach :D
Nowy dzień zaczął się śniadaniem w hotelowej restauracji. Typowy „szwedzki stół”. Szybko bagaże i już ruszamy na zwiedzanie tzw. Złotej Podkowy. To zespół zamków lub tego, co po nich się zachowało wokół Lwowa. Najpierw Olesko. Tutaj 17 sierpnia 1629 roku, podczas szalejącej burzy i najścia czambułu tatarskiego, przyszedł na świat przyszły król Polski i zbawca Europy, Jan III Sobieski. Niektórym z naszej grupy zamek ten będzie się kojarzył ze smacznymi, jeszcze ciepłymi „bałabuszkami”, czyli drożdżowymi bułeczkami z „kartoszku”, czyli ziemniakami, serem waniliowym, wiśniami, czereśniami, morelą itp. Naprawdę były smaczne. Ot, taki klimacik ukraiński.
Teraz obronny pałac w Podhorcach. Miał wielu właścicieli, ostatnimi byli Sanguszkowie, do 1939 roku. Musieli uciekać przed czerwoną zarazą ze wschodu. Udało im się wywieźć przebogate zbiory. Dziś można część z nich oglądać w Ameryce Południowej. Zamek kojarzy się Polakom z filmem Jerzego Hoffmana „Potop”. Kręcono tu bowiem sceny uczty u Radziwiłła. A my byliśmy jedną z pierwszych grup, która mogła już wejść do środka. Od maja 2018 roku, wnętrza, puste niestety i zniszczone, można już oglądać.
Ostatnim zamkiem, który zwiedziliśmy, był Złoczów. Eksponaty dość przypadkowe, Ukraina nie może po komunizmie i zniszczeniach pochwalić się czymś wyjątkowym, ale nas Polaków, zarówno w Olesku jak i tu w Złoczowie urzekły wielkie malowidła batalistyczne zebrane z Kolegiaty w Żółkwii: „Odsiecz Wiedeńska” oraz „Bitwa pod Parkanami”
Od jednego zamku do drugiego jechaliśmy niesamowitą szosą, co dla wielu było nie do uwierzenia. Polskie określenie „dziura na dziurze” to i tak komplement na wyrost.
I tak oto, pełni wrażeń, musieliśmy przerwać to, co piękne i wracać do domu. Z tego powrotu zapamiętaliśmy korki na obwodnicy Lwowa, smaczny obiad w Samborze i radość przy granicy w Krościenku z zasięgu polskich operatorów sieci komórkowych. Można było już dzwonić tanio i MMS-y rozsyłać.
No i był jeszcze nieco wcześniej dziadek - rowerzysta, prawdziwy komediant na szosie, który chciał skręcić w lewo, lecz od prawego krawężnika, coraz bardziej wystawiając rękę, a gdy kierowca zwolnił poniżej 20, krzepki staruszek nakazał mu, by jechał szybciej. Pół autokaru wybuchło głośnym śmiechem. W Chorkówce byliśmy pół godziny przed północą. A wtedy…
Łzy rodziców, że pociechy już są,
łzy szczęścia nauczycieli, że ich już nie ma.
Tym, co mieli zeza, łzy lały się po plecach…
A jak było, okaże się, gdy przyjdą rachunki za telefon.
Ale tak naprawdę, to warto było.:)))
Wszystkie te działania realizujemy w ramach programu „Godność, wolność, niepodległość” dofinansowanego ze środków Ministra Edukacji Narodowej w ramach programu wieloletniego NIEPODLEGŁA na lata 2017-2021.